Między wzgórzami a zdrowym rozsądkiem

Gdy marzenie spotyka rzeczywistość

Odwiedziliśmy kilka wymarzonych miejsc z listy „dom z widokiem”. Miało być: wzgórze, widok, cisza, internet, słońce, no i może basen. A jak było? No cóż…inaczej.

Spotkaliśmy się z agentem pod kapliczką (klasyka), potem ruszyliśmy strada bianca — kilka kilometrów białego szutru, leśnej dziczy i zakrętów. Kiedy drogę przebiegł dzik, pomyślałam: „To musi być znak”.

Dojechaliśmy. Wysiedliśmy. Popatrzyliśmy. Już sam dojazd sprawił, że mentalnie pożegnaliśmy się z tą nieruchomością. Szanujemy czas agentów i zasady: obejrzeliśmy wszystko. Dom — zaniedbany, samotny i… absolutnie nie dla nas. Zrobiliśmy z właścicielem pełną rundkę — piwnica, sypialnie, łazienki, garderoby, zakamarki, ogród, nawet basen, który okazał się samozwańczym projektem właściciela. Sadzonki ziół i pomidorów, umieszczone we wnętrzach starych lodówek, były jak czerwony wykrzyknik. Właściciel zachwycony tym , co stworzył, szukał podobnej emocji na naszych twarzach. Stojąc przed gęstymi zaroślami usłyszeliśmy od niego, że gdyby je trochę „przyciąć”, można zobaczyć Asyż. No tak, gdybyśmy się za to wzięli to zobaczylibyśmy Asyż – z nieba, po skonaniu z wycieńczenia.

Nie dam się zjeść

Po krótkiej pogawędce i podsumowaniu spotkania, agent nieruchomości zaproponował wspólny powrót, ale stwierdziliśmy, że wrócimy sami. To miał być czas refleksji, a zaczęła się przygoda.

Alternatywna trasa, którą wybraliśmy, okazała się wypłukana przez deszcze i nieprzejezdna. Zawróciliśmy. Próbując wrócić tą samą drogą, co wcześniej, niepostrzeżenie… zabłądziliśmy. Nawigacja zamarła, a my – pośród zielonych umbryjskich wzgórz – z każdym kilometrem żegnaliśmy się z cywilizacją. Po 20 minutach kluczenia w lesie, bez zasięgu i bez pomysłu, gdzie jesteśmy, zaczęłam snuć wizje: zostaniemy tu na zawsze, dziki nas adoptują albo zjedzą, raczej to drugie. I tyle z włoskiej pasji.

Paweł był spokojny: „Droga jest, to gdzieś musi prowadzić.” Miał rację. Po kolejnym wzniesieniu zobaczyliśmy winnice i zabudowania, a w końcu — cywilizację. Nawigacja znowu złapała sygnał, a my wyjechaliśmy w zupełnie innym miejscu niż planowaliśmy.
Moja wyobraźnia zakończyła wewnętrzną projekcję włoskiej apokalipsy.

Bliżej cywilizacji

Mieliśmy tego dnia jeszcze jedną nieruchomość do obejrzenia. Agent dał znać, że jest w umówionym miejscu, ale najpierw przeczekaliśmy nawałnicę w autach. Gdy deszcz nieco zelżał, ruszyliśmy do domu na małym wzniesieniu. Małym, ale po ulewie pokonanie szutrowej drogi graniczyło z cudem. Sam dom był uroczy — nietypowy układ pomieszczeń, duży taras, przestronny pokój letni wychodzący na ogród. Tylko… nie było tej przestrzeni wokół. Tuż obok biegła droga gminna — bez chodnika. To normalne, że w mniejszych miejscowościach czy w wioskach nie ma chodników, bo Włosi raczej wszędzie poruszają się autami czy skuterami, a spacer to forma relaksu na deptaku lub nadmorskiej promenadzie.

Poważny temat

Temat domu w Italii bierzemy na serio. Można zakochać się w samym domu, a potem płakać, że nie ma gdzie pospacerować. My nie chcemy płakać. Spędzamy mnóstwo czasu na zewnątrz — to, co wokół domu, ma dla nas ogromne znaczenie.

Agenci od nieruchomości są różni — jedni traktują nas serio, inni myślą, że jesteśmy kolejną parą turystów, co się zakochała w Italii i jutro kupi dom na fali euforii i prosecco.

A na koniec tej przygody… wynajęliśmy dom w regionie Lazio. Położony w górach. I to był moment, w którym wyciągnęliśmy 100% wniosków z marzenia kategorii „dom z widokiem”.

Według właściciela, wycięcie tych zarośli otworzyłoby widok na Asyż

Powiązane artykuły

Ciekawe co jeszcze?

Ścieżka kategorii

Popularne kategorie

Comments

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj