Podróż z Włoch do Polski.
O ile przemieszczanie się autokarem na krótszych odcinkach nie jest dla mnie nowością, o tyle jazda trwająca ponad dwadzieścia godzin, już tak. Było to całkiem ciekawe doświadczenie – momentami zabawne, czasem dołujące, a generalnie pozytywne.
Bilet zakupiłam w atrakcyjnej cenie na stronie internetowej przewoźnika. Generalnie trasy są dwie – przez Austrię i Czechy albo przez Słowenię i Czechy, a podróż, według informacji na stronie, trwa mniej więcej 22 godziny.
Autokar przyjechał do Arezzo z półgodzinnym opóźnieniem. Niby nic takiego, ale trzeba być kwadrans przed odjazdem, a ten zaplanowano na godzinę 13.15. Staliśmy więc prawie godzinę z kilkoma osobami. Przy ich bagażach, mój wyglądał jak kosmetyczka.
Przed wejściem do autokaru stała pani pilot. Sprawdziła bilet, podała numer miejsca i wręczyła papierowy pasek na bagaż. Pasek okleił rączkę walizki i powędrował do luku bagażowego. Pożegnałam się z Pawłem i żwawo weszłam do autokaru, by znaleźć przypisane mi miejsce. Autokar był piętrowy, dostałam miejsce na górze i liczyłam na ładne widoki. Fotel z moim numerem był zajęty. Pani wyraziła żal, że musi się przenieść i opieszale ruszyła w kierunku swojego miejsca.
Pani pilot oficjalnie nas przywitała i przypomniała o obowiązku zapięcia pasów, pilnowaniu pieniędzy i dokumentów, o kawie lub herbacie za 50 centów albo 2 złote, o zimnych napojach za 4 złote lub 1 euro. Wspomniała również o toalecie na pokładzie autokaru, z której nie wolno korzystać podczas postoju.
Przewidziano przystanki i przyjęcie kolejnych pasażerów m.in we Florencji, Modenie, Weronie i Wenecji. Najwięcej osób wsiadło w Weronie. Był to zarazem najbardziej paskudny przystanek (zaśmiecony niemiłosiernie, no i tam wsiadł złodziej, który po chwili wysiadł – jak się później okazało).
W autokarze bardzo liczną grupę stanowiły kobiety, wracające do domu z pracy w Italii. Miały mnóstwo bagażu ze sobą i to nie tego podstawowego, a podręcznego. Twarze, umęczone pracą i upałem, a jednocześnie spokojne myślą o powrocie do Polski.
W rozmowach nie ściszały tonu głosu, więc siłą rzeczy wysłuchałam różnych historii.
Była opowieść pani, która miała starszą podopieczną na wózku inwalidzkim ( bardzo zainteresowaną światem-chciała cały czas się wozić). Autorka opowieści z nutą żalu i złości wycedziła:” Ona siedzi, a ja zap* z tym wózkiem”. Wpadła więc na pewien pomysł – siadała z podopieczną na ławce naprzeciw hotelu, gdzie wciąż panował ruch i starszej pani to spasowało.
Była też historia pani, której zagrożono wyrzuceniem z pracy, jeżeli nie zmieni sposobu gotowania. Dowiedziałam się również o tym, by nie brać pracy na godziny (trzeba bardzo szybko pracować, by zdążyć posprzątać) i na wiosnę „ręce odpadną od mycia okien”.
Jednak dla mnie najbardziej zadziwiającą rzeczą był język tych kobiet. Trzeba brać pod uwagę, że były to panie powyżej 50 roku życia. Niektóre wyglądały jak poczciwe babcie, do których chciałoby się tylko przytulić i posłuchać opowieści.
Kiedy autokar ruszył z Werony, pewna „babcia”, siedząca za mną, jak nie ryknęła: „Kur*…jaki ch* mi w torebce grzebał?!”. To był właśnie moment ujawnienia obecności złodzieja z Werony.
Łacina tych pań, których musiałam słuchać, była ilościowo „imponująca” – zastępowała nie tylko przecinki, a większość wyrazów w zdaniu. No cóż, ja też nieraz przeklnę, natomiast to stężenie było śmiertelne dla języka polskiego. Zrzuciłam to na przemęczenie i frustrację tych kobiet, na chęć wylania wszystkich żalów i tęsknot, które przez miesiące rozłąki z bliskimi, musiały dusić w sobie. One powinny zająć się swoim życiem, a nie jeździć do pracy za granicę, by dorobić do małej emerytury. Najczęściej w ich rozmowach przenikał wątek pomocy dzieciom.
Przejechaliśmy przez Italię, Słowenię i dotarliśmy do Czech.
Kolejny rzystanek na rozprostowanie kości albo papierosa, a najczęściej to i to. Niektórzy jechali z południa Italii aż nad Morze Bałtyckie (podziwiam, bo to ponad dwa tysiące kilometrów).
Pani pilot rozdawała niektórym pasażerom niebieską kartkę z nazwą i numerem, ja również taką dostałam.
Nie wiedziałam co z tą kartką zrobić, więc zapytałam panią pilot wprost: „Co to jest?”. Na co pani pilot, w żołnierskim tonie i z poczuciem wyższości, odpowiedziała: „Jak nie chce pani wysiąść to może jechać dalej” i odeszła.
No cóż, nerwusem nie jestem, a odpowiedzią, i owszem, byłam zaskoczona. No więc mam zagadkę do rozwiązania, taki autokarowy firmowy rebus.
Zasięgnęłam informacji od pasażera, który dostał równie niebieską kartkę. On już miał z takim rebusem do czynienia i wiedział, co trzeba zrobić. Ta kartka dotyczyła przesiadki (o której nie miałam pojęcia) w Gliwicach. Pojawiły się dodatkowe pytania: „A co z bagażem?” i „Gdzie ja w Gliwicach znajdę „dolną płytę”?!
Okazało się, że w Gliwicach następuje podział podróżujących, w zależności od regionu Polski, do którego się udają. Walizkami natomiast zajęli się panowie z obsługi przewoźnika, sprawnie pakując je na metalowe wózki i przewożąc do odpowiedniego autokaru.
Przez okno autokaru miałam okazję zobaczyć przejazd Dragonów ( tego dowiedziałam się z telewizji parę godzin później.
Przesiadłam się i ja, by dotrzeć do Bielska-Białej, celu mojej podróży. Planowo miałam być na miejscu o godzinie 11.00, a w związku z postojami, korkami, etc, wysiadłam z autokaru o godzinie 13.00.
Podróż z Arezzo do Bielska-Białej trwała prawie 24 godziny. Oceniam dobrze to doświadczenie.
Następnym razem powinnam wziąć małą poduszkę i coś do okrycia.
Wiem, że nie zabrałabym w taką podróż małego dziecka. Nie chodzi tylko o uciążliwość długo trwającej podróży, o toaletę, z której po kilku godzinach podróży lepiej nie korzystać. Mam również na myśli pakiet filmowy, jaki został wyświetlony w tym czasie. Około godziny 15.00 włączono film pod tytułem „Człowiek mafii”. Kolejnym był thriller, w którym mężczyzna podpala dom z dzieckiem w środku. Włączono tylko jeden film z kategorii przyjemnych i relaksujących ,czyli „Jeszcze dalej niż Północ”.
Wkrótce wyruszam znowu – tym razem ze starszą córką, to może być inspirujące przeżycie.
Dobrego dnia-)