23 i 24 lipca. Nasz pobyt w Albinii dobiegał końca. W piątkowy wieczór przygotowaliśmy rzeczy na powrót do domu. W namiocie została tylko pościel i materace.
Z restauracji wzięliśmy pizzę na wynos, fritto misto i butelkę wina, po czym zasiedliśmy na zewnątrz do ostatniej, w tym miejscu, kolacji.
Pochmurny i deszczowy sobotni poranek zmobilizował nas do sprawnego złożenia namiotu i równie szybkiego spożycia cappuccino z rogalikiem.
W Castelluccio pojawił się plakat z informacją o rozpoczynającym się właśnie dwudniowym średniowiecznym festynie, odwołanym tydzień wcześniej z powodu żałoby. Nie pozostawało nam nic innego jak odpocząć chwilę w domu i zajrzeć na tę imprezę. To raptem kilka kroków od naszego domu.
Ten festyn miał pewne zasady.
Żeby spożyć posiłek należało wpierw wypełnić kwit, zaznaczając z pól do wyboru, co będzie jedzone, i w ilu porcjach. Z tym kwitem wędrowało się do kasy, by po wpłacie dostać osobne wydruki na każdy posiłek.
Nie szaleliśmy, bo ceny nie należały do atrakcyjnych. Zamówiliśmy zupę chlebową, kawałek mięsa i wino. Nie wiem komu przyszło do głowy pobierać „nakrycie” (opłatę za miejsce) na wiejskim festynie. Jedzenie nas rozczarowało, były to bardzo małe porcje, pozbawione smaku. Wielka szkoda, bo właśnie temat regionalnych potraw skusił nas najbardziej. Chleba dostaliśmy więcej i to tylko ze względu na to, że tym działem zajmowała się nasza sąsiadka. Do tego butelka wina ze sklepu plus plastikowe kubki. Najpyszniejsze były kromki chleba z wątróbką, oliwą ,fasolą i pesto.
Po posiłku ruszyliśmy pod mury najstarszej części Castelluccio, zerknąć na średniowieczne rozrywki. Dojrzeliśmy kata, który zamykał dzieciaki w czterokołowym „drewnianym więzieniu”, zresztą ku ich radości.
Było strzelanie z łuku do jabłka i rzucanie szmacianym gałganem do drewnianych klocków wielkości puszki.
Jednak największą atrakcją cieszył się konkurs, w którym można było wygrać butelkę wina lub apetycznie wyglądające salami. My wygraliśmy dwie butelki wina, choć celowaliśmy w salami.
Naszą radością był „żuk gnojarz”. Tak nazwaliśmy pana, który toczył wielką szmacianą piłkę spod murów miasteczka aż na łąkę.
Z kolei pocieszną „udręką” był żebrak, który upatrzył sobie Maję i Pawła do zaczepek.
Zwieńczeniem wieczoru i według mnie najciekawszą częścią festynu średniowiecznego był pokaz sbandieratorów z Arezzo. Niezwykle barwne widowisko, w którym panowie popisują się sztuką żonglowania chorągwiami, a wszystko przy akompaniamencie bębnów i trąb. Niesamowite wrażenia.
Zabawa trwała jeszcze długo, lecz my, zmęczeni po aktywnym dniu, wróciliśmy do domu. Następnego wieczoru poszliśmy zerknąć na zabawę. Obserwowaliśmy procesję mnichów i jeszcze bardziej spektakularny pokaz w wykonaniu sbandieratorów.
Wkrótce wiatr wzmógł na sile, a z nieba zaczęły spadać wielkie krople wody, które zmieniły się w ulewę w chwilę po naszym powrocie do domu. Tak zakończyliśmy średniowieczny festyn w Castelluccio.
Dobrego dnia-)