Kiedy w zachmurzonym niebie pojawiły się poszarpane dziury błękitu, a w ślad za nimi wyszło słońce oświetlając soczyście zielone pagórki – dotarło do nas, że wiosna rozgościła się w Italii i póki co w d… ma nasz kraj. Lazio przywitało nas ścianą deszczu, Umbria chmurami ciężkimi jak ołów, a Toskania lodowatym wiatrem. Termometr wariował, raz wskazywał sześć stopni, innym razem dziewięć, a gdy pojawiało się słońce, windował do czternastu ( na szczęście powyżej zera-) ). Drogę do Italii przebyliśmy, jedząc tylko suchy prowiant, więc krążyła koło nas krzepiąca myśl, że zjemy u naszej rzymskiej rodziny ciepły posiłek. Był pyszny makaron z dynią i migdałami i crostata z ziemniakami i jajkiem. Tylko wspomnę o kawie z odrobiną Sambuca w naparstku, białym winie i grappie z północy Italii.
Pogoda nie jest łaskawa i musimy odpuścić wycieczkę do Zagarolo, miejscowości niedaleko Rzymu, w której wiele lat temu mieszkał Paweł. Za cel obraliśmy Arezzo, nasze ukochane miasto, w którym są pyszne cornetti, kawa Sandy, lody i bardzo dobre warunki do spacerowania. Maja ma spotkanie z koleżankami z włoskiej szkoły, natomiast my umówiliśmy się na kawkę ze znajomymi, resztę czas pokaże.
PS. W Arezzo jest dzisiaj bardzo zimno. Szczyty górskie są pobielone śniegiem, a w mieście wieje bardzo nieprzyjemny wiatr. Myśleliśmy, że czapki zimowe weźmiemy raczej pro forma, a dzisiaj okazało się, że są niezbędne. Jednak wiosna tutaj też grymasi.
Dobrego dnia.