Nadszedł czas, by uruchomić motocykl i ruszyć w stronę wzgórz, które zielonymi garbami otaczają nasze małe Castelluccio.
Spośród kilku tras, wybraliśmy tę, która prowadzi na Pratomagno ( 1592 m n.p.m.), grzbiet pomiędzy Casentino i Valdarno.
Wrzuciliśmy do kufra parę drobiazgów i jeszcze raz pochwaliliśmy przyjemną temperaturę.
Potem poklęłam trochę w czasie ubierania spodni motocyklowych, bo nie wiedzieć dlaczego nie mogłam ich dopiąć, a jak już dopięłam, to pochylanie się czy kucanie nie wchodziło w grę.
Paweł gotuje bardzo dobrze, do tego stopnia, że wciąż przerywam dietę ryżową.
W końcu zamkiem błyskawicznym połączyłam spodnie z kurtką, tworząc kombinezon. Założyłam aparat na szyję i wsunęłam kask na głowę – mogliśmy ruszać na wycieczkę.
Wiosenne krajobrazy cieszą żółcieniami, soczystą zielenią i najbielszą z bieli.
Mijaliśmy miejscowość Gropina, w której znajduje się zabytkowy kościół z XII wieku, z pewnością wart odwiedzenia.
Italia obsiana jest ciekawymi historycznie miejscami, budynkami sięgającymi starożytności i zadziwiającymi krajobrazami. Co chwilę jakiś znak przydrożny nakazuje skręcić, informując o kościele, zamku albo stanowisku archeologicznym.
Muszę pogodzić się z tym, że brakłoby życia na obejrzenie wszystkiego, dlatego intuicyjnie łuskam wybrane miejsca, unikając wielkich metropolii.
Kwintesencję Italii dostrzegam w małych mieścinkach i wioskach, w kamiennych domach, które są jakby wrośnięte w zbocza wzgórz albo wyrastają na szczytach pagórków, w mieszkańcach, barach, punktach rzemieślniczych, w lokalnych tablicach informacyjnych.
Italię najpopularniejszą turystycznie zostawiam na starość. Te miejsca są łatwo dostępne, a rozbudowywana infrastruktura turystyczna, czyni je dostępnymi w granicach naszych możliwości (m.in. finansowych, zdrowotnych, kondycyjnych, czasowych).
Zbliżając się do Loro Ciuffena od razu dojrzeliśmy nasz cel. Pratomagno.
Ależ on jest wysoko w porównaniu do położenia tego miasta, i jak blisko zarazem.
Ledwo wjechaliśmy w miejską ulicę z pierwszymi zabudowaniami, gdy znak z napisem Pratomagno skierował nas ostro w lewo na szeroką drogę, wyłożoną nowym asfaltem. To byłby szok, gdyby taka trasa prowadziła przez leśne wzgórza na szczyt.
Nowiutka droga jednak szybko się skończyła, ustępując wąskiej i bardziej zaniedbanej prowincjonalnej szosie, która zaczęła ostro piąć się w górę i załamywać, tworząc agrafki. Patrzyłam w dół, w przepaść, od której nie chroniła nas żadna barierka i zaschło mi w gardle ze strachu. Klęłam na siebie pod nosem za brak wyobraźni w czasie wybierania trasy, a potem za jej nadmiar. Kiedy w końcu podniosłam głowę i przed oczami zobaczyłam otwartą przestrzeń i góry, poprzecinane białymi zygzakami ścieżek, strach zniknął i ustąpił zachwytowi.
Nie dotarliśmy do celu. Ustaliliśmy, że wspólnie z dzieciakami pojedziemy na Pratomagno, tym bardziej, że jest trasa alternatywna, nie tak kręta jak dzisiejsza. Skoro tutaj jest pięknie, to nie mamy wątpliwości, że wyżej będzie jeszcze piękniej.
Odbiliśmy w prawo – na Chiassaia i po przejechaniu dwóch kilometrów, zatrzymaliśmy się w małej wiosce Anciolina ( 933 m n.p.m.), w której domy z szarego kamienia przytulają się do południowego stoku. W miejscu, gdzie stał zamek, jest teraz zielony pagórek, z którego można podziwiać panoramę. Kiedyś, strategicznie ważne miejsce, teraz stało się jednym z najbardziej spokojnych, żyjących własnym rytmem.
Właśnie w takich miejscach, w kamiennych murach domów czuć to, o czym pisałam powyżej. Czas stanął w miejscu – tylko cisza, natura i my.
Pranie na sznurze, starsza pani związująca sznurkiem pęk chrustu i jakiś dziadek, siedzący na kamiennej ławce, tuż przy drodze. My, jadąc motocyklem w stronę Anciolina, może raz minęliśmy auto. To trasa, której nie można przejechać busem czy kamperem, jest bardzo wąsko, a mijanie się z innym pojazdem nie wchodzi w grę.
W drodze powrotnej widzieliśmy znak, wskazujący kierunek na Passo della Crocina. To miejsce wpiszę na listę kolejnej wycieczki.
Poniżej kilka migawek z naszej pierwszej motocyklowej wycieczki w stronę Pratomagno.
Dobrego dnia -)