Po raz pierwszy wędrowaliśmy na piechotę włoskim szlakiem. Nie mam na myśli krótkich, jednodniowych wycieczek, a trwającą kilkanaście dni wyprawę z plecakiem.
Siódmego maja rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę z Placu Świętego Piotra w Rzymie. Zakończyliśmy ją dwudziestego trzeciego maja w Asyżu. Trasa prowadziła drogami lokalnymi, polami, przez łąki, pastwiska, rezerwaty przyrody, lasy, doliny i góry.
Przechodziliśmy przez maleńkie osady albo większe miejscowości. Myślę, z perspektywy czasu, że gdyby nie piesza wycieczka, nikła szansa byśmy do nich dotarli. Tym cenniejsze mam wspomnienia i i kolejne pinezki na mapie Italii, przez wielu jeszcze nieodkryte.
Doliny były łąkami kwiatowymi, łanami zbóż falującymi soczystą zielenią, strumykami biegnącymi wzdłuż szlaku, sielskimi przystankami na wypoczynek i posiłek w cieniu wiekowych cyprysów.
Góry ofiarowały ciszę, której nie doświadczyliśmy od dawna. Bez tych wszystkich dźwięków, które na co dzień tak bardzo nas osaczają, że przywykamy i przestajemy na nie reagować. Dopiero doświadczenie przestrzeni niezmąconej żadnym dźwiękiem, pozwala uświadomić sobie, w jakim hałasie żyjemy na co dzień. Śmiem nawet twierdzić, że nasze pojęcie ciszy zawiera wiele hałasu.
Cudownie było dotrzeć do małej mieścinki, w której centrum popołudniu gromadzili się mieszkańcy. W Poggio San Lorenzo kobiety siedziały przed barem, na krzesłach i ławkach. W rękach trzymały naręcza kwiatów. Mężczyźni nieco dalej, zebrani przy stole, grali w karty. Ktoś przejeżdżając zatrąbił klaksonem i pomachał na powitanie, jakaś pani przygadywała radośnie z drugiej strony ulicy.
Wspaniale nie mieć dylematu i nie tracić czasu na poszukiwanie baru z dobrą kawą, czy restauracji, która cieszy się oceną przynajmniej na cztery i pół gwiazdki. Czasem bar za dnia, wieczorem staje się restauracją. Zauważyliśmy tę różnicę, gdy po kilku dniach spędzonych w terenie górskim, zeszliśmy do dużego miasta. Już z daleka dobiegł nas jednostajny szum miasta. Później dopadło odczucie wkroczenia w rytm pośpiechu. Marnowaniem czasu mogła wydawać się nasza wędrówka. Taka nie konkretnie „za czymś” albo „po coś”. No i poszukiwanie – baru z dobrą kawą, restauracji z lokalnym jedzeniem. Marnowanie czasu na przeglądanie kilku opcji i czytanie opinii. Jak dobrze było mieć jeden bar i jeden nocleg. Jak dużo niemarnowanego czasu nam zostawało.
Nie sposób pominąć uważności i życzliwości osób z terenów pozamiejskich. Pozdrowienia, życzenia dobrej drogi, żywe zainteresowanie tym, skąd jesteśmy, dokąd zmierzamy i jak to pieszo.
Przez trzy tygodnie mieliśmy okazję nabrać dystansu i spojrzeć z innej perspektywy na nasze funkcjonowanie. Wróciliśmy z przemyśleniami i potrzebą pielęgnowania tego, co zrodziło się w naszych głowach w czasie wędrówki. Piszę oględnie, bo to tematy kruche i wymagające dyskrecji.
W kolejnych postach opiszę każdy z etapów szlaku, który przemierzyliśmy.
Jeśli uważasz, że przynudzam, za dużo piszę albo za mało, daj znać w komentarzu. Całkiem niedawno dostałam wskazówkę od systemu, że czytelnik skupia się na krótkich informacjach, a zdań powinno być maksymalnie pięć. Nie jestem w stanie dostosować się do takich wytycznych. Taka moja natura. Zależy mi bardzo, by jak najbardziej oddać wrażenia i odczucia, które nas spotkały, by zachęcić cię do eksplorowania Italii poza gotowymi planami czy popularnymi miejscami, proponowanymi w internecie.
Dobrego dnia-)