Zanim opowiemy, jak zamieniliśmy mieszkanie w Toskanii na dom w Lazio, chcemy pokazać, jak wygląda cały proces — od pomysłu na wynajęcie domu po pierwszą kawę na „własnym” tarasie.
Ten wpis otwiera małą serię, bo w jednym tekście nie da się zmieścić wszystkich ważnych informacji, emocji i przygód. Nie kupowaliśmy nieruchomości, jeszcze. Ale chcieliśmy przez chwilę sprawdzić, jak to jest mieszkać naprawdę, nie tylko bywać. Wynająć dom i poczuć namiastkę codzienności – tej włoskiej, tej naszej, tej wymarzonej.
Wątek dotyczący wynajmu nieruchomości we Włoszech to temat-rzeka. Z każdą wizytą nasza lista wniosków rośnie i błyskawicznie zamieniamy entuzjastyczne: „To jest TO!” na stanowcze: „To na pewno NIE to.”
Zaczęliśmy planować. Najpierw: budżet. Bo choć ceny we włoskich ogłoszeniach często wyglądają zachęcająco, to po dodaniu prowizji agencji, opłat za media i depozytu, robi się z tego zupełnie inna kwota.
Potem: oczekiwania. Każdy ma swoją wizję dolce vita. Między „blisko morza” a „30 minut serpentyną w dół”, jest czasem spora różnica.
Region? Też trzeba przemyśleć. Każdy kusi czymś innym. Liguria, Umbria, Lazio, Marche, Abruzzo, Sycylia, a może Sardynia. Klimat to nie wszystko. Styl życia, dostępność usług, ceny, sąsiedzi, odległość od większych miast — to wszystko warto wziąć pod uwagę.
No i język. Paweł mówi po włosku, rozumie wiele, ale bywa, że niektórym Włochom trudno to przyjąć. Mieliśmy sytuacje, kiedy właścicielka mówiła coś do agentki, ta powtarzała to Pawłowi, Paweł odpowiadał… a potem agentka tłumaczyła to z powrotem właścicielce. W tym samym języku.
Agent bywa pomostem. Albo zaporą — zależy, na kogo się trafi. Ale z pewnością ułatwia formalności i daje pewność, że wszystko będzie załatwione „po włosku”, czyli… no właśnie, jak? To temat na osobny wpis.
Choć nieruchomość może wyglądać cudnie na zdjęciach, a opis brzmi jak sen, to warto obejrzeć ją osobiście. Czasem taras okazuje się balkonikiem, a „cicha okolica” to skrzyżowanie zajezdni autobusowej i lokalnego festynu. Czasem dom wygląda na nowoczesny, ale wystarczy spojrzeć na bojler albo zapytać o ogrzewanie, żeby zrozumieć, że nowoczesność skończyła się na futrynach.
Ale potem przychodzi ten moment. Dom pasuje. Wszystko się zgadza. Klucze w ręku, pies już zapoznaje się z ogrodem, ekspres napełnia filiżankę pierwszym espresso, a ty siedzisz na tarasie z kubkiem kawy i myślisz: OK, to jest nasze miejsce. Na jakiś czas, ale nasze*. * to zależy
I właśnie o tym będzie ta seria. O marzeniu, które można zrealizować na próbę. O tym jak sprawdzamy, doświadczamy, czasem się rozczarowujemy, ale wciąż szukamy.